WIZYTA W MIESZKANIU NUMER SIEDEM - CZ. 1
Tekst: Anna Gratkowska
Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem po przebudzeniu, były odrapane drzwi z numerem siedem. Stałem na zniszczonej klatce schodowej, w nieznanym mi budynku, z luką w pamięci wielkości czarnej dziury i wpatrywałem się w nie jak przygłup.
Gdzie ja jestem? Jak się tu znalazłem?
Nie zdążyłem uzyskać odpowiedzi. Nie zdążyłem nawet zadać sobie tych pytań w duchu. Drzwi gwałtownie otworzyły się i w progu pojawiła się nieznajoma kobieta.
- O, cześć słodziutki! - wykrzyknęła na mój widok, jakbym dostarczył jej ulubioną pizzę na podwójnym cieście. Zaraz też cmoknęła mnie w policzek, a ja poczułem pepperoni, salami, oregano czyli mieszankę wypełniającą wnętrze każdej przyzwoitej pizzerii.
Kobieta miała na oko czterdzieści lat, kilka dobrze ukrytych zmarszczek i osiemdziesiąt kilogramów nadwagi. Głowę przewiązała opaską, jak amerykańska kura domowa z lat pięćdziesiątych, na poza tym ubrała się w zwiewne pomarańczowe ciuchy. Była okrągła i lepka. Jak landrynka.
- Właśnie zamówiłam pizzę. - Nie pozwoliła mi zapytać o co chodzi. - Na dole jest nowa pizzeria, pewnie ją widziałeś, zresztą, na pewno czułeś, grube ciasto, gęsty, pikantny sos, wymyślne dodatki… Pyszne… - Rozmarzyła się. - Bo widzisz, kiedy pizzę robi Valentino, to zapachy dochodzą aż tutaj. Wyobrażasz to sobie? Aż tutaj, pod nasze drzwi! Giorgio nie jest tak zdolny, jego pizza pachnie trochę inaczej, nie mówię, że źle, ale...
- Łakomcja, na litość boską, uspokój się wreszcie! - Nieoczekiwanie z wnętrza dobiegł mnie kobiecy głos. - Wejdź do środka i zrób wszystkim herbatę.
W odpowiedzi Łakomcja przewróciła oczami i posłała mi kpiący uśmieszek. Z jej spojrzenia wywnioskowałem, że z gospodarzami pizzerii już dawno przeszła na “ty” i w stosownej chwili wyjaśni jak do tego doszło.
Teraz jednak gestem ręki zaprosiła mnie do środka. Co mogłem zrobić? Niepewnie przekroczyłem próg mieszkania i moim oczom natychmiast ukazało się najbardziej zagracone pomieszczenie, jakie tylko można sobie wyobrazić. Wszędzie walały się ciuchy i papiery, markowe torebki i na wpół opróżnione butelki, porcelanowe figurki i dziesięciogroszówki, kable od ładowarek i damskie skarpetki, stare gazety i zaschnięte lakiery do paznokci. Poza tym wyłapałem resztki pizzy, fleki od obcasów, dwa telefony komórkowe, radio, proszki przeciwbólowe, pluszowe serce, świeczkę zapachową, złoty łańcuszek, a na ścianie reprodukcję obrazu Sąd Ostateczny Hieronima Boscha.
- O, cześć przystojniaku! - Obca dziewczyna poderwała się z kanapy i w podskokach zbliżyła do mnie. Była młoda, piękna i zgrabna, z rodzaju tych, które dotychczas omijały mnie szerokim łukiem. Miała na sobie koszulę nocną, która udawała sukienkę albo na odwrót - sukienkę udającą koszulę. Rozróżnienie nieistotne, skoro przeciętnemu facetowi ten materiał kojarzył się wyłącznie z przezroczystą folią spożywczą.
- Jestem Lubieżka. - Wyciągnęła rękę na powitanie i obdarzyła spojrzeniem, od którego miękły kolana i wysiadał rozum.
- Lubieżka, przelecieć cię nie omieszka. - Siedząca przy stoliku kobieta numer trzy wybuchnęła donośnym śmiechem.
Nic z tego nie rozumiałem. Łakomcja, Lubieżka…? To były ich ksywki, prawda? Trafiłem do mieszkania, które zajmowały kobiety napadające na salony urody i drogerie, które wprowadziły na czarny rynek Chanel nr 5, o których prasa pisała “mafia kosmetyczna”? To było to, prawda?
Potwierdzeniem moich przypuszczeń mógł być widok siedzącej przy stoliku kobiety numer trzy: przeliczała leżące na stole pieniądze, których było podejrzanie dużo. Tuż przy krawędzi stołu stał monitor, na którym szalały wykresy. Przez chwilę odniosłem wrażenie, że wykresy zmieniają się zależności od tego jak kobieta ułoży banknoty. Poza tym nadal nic z tego nie rozumiałem.
Lubieżka spojrzała na nią ze złością.
- Pazernia. - Powoli wypuściła powietrze z płuc. - Słyszałam, że ostatnio dolar strasznie spadł i straciłaś mnóstwo pieniędzy?
Na te słowa kobieta siedząca przy stole nerwowo potarła jeden z grubych pierścieni. Była obwieszona błyskotkami jak choinka; brakowało tylko długiego łańcucha, którym mogłaby się owinąć od stóp do głów, by po chwili zacząć świecić w rytm ulubionej pastorałki.
- Gra na giełdzie wiąże się z ryzykiem - odparła w końcu. - Ale to i tak nic w porównaniu do twoich...
- A więc nie przesłyszałam się. - Lubieżka weszła jej w słowo i uśmiechnęła się triumfalnie. - Znowu przegrałaś. Ile?
W odpowiedzi Pazernia posłała jej pełne wściekłości spojrzenie, ale na Lubieżce nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
- Ostatnim razem przegrała równowartość naszego mieszkania! - Lubieżka pochyliła się do mnie, tak że mogłem zobaczyć drobne żyłki na jej zgrabnym dekolcie. - Równowartość rudery w porządnej dzielnicy, wyobrażasz to sobie?? Ale dość o hazardzistach! Powiedz lepiej co u ciebie słychać, skarbie. - Chwyciła mnie pod ramię. - Czujesz się samotny? Nieszczęśliwy?
- Ja, eee…
- Z twojej wypowiedzi wnioskuję, że tak. Masz kłopoty, bardzo dużo kłopotów. Wiesz, wyczuwam takie sprawy. Znaczy się, mężczyzn z problemami wyczuwam. I dlatego jak sądzę, nasze spotkanie nie jest dziełem przypadku...
- Przypadek czy nie, lepiej niech kochaniutki coś przekąsi. Marnie wygląda, sama skóra i kości. - Z drugiej strony przylepiła się do mnie Łakomcja. Nadal pachniała pepperoni, więc doszedłem do wniosku, że obficie skropiła się perfumami o zapachu pizzy.
- Jeśli mnie pamięć nie myli, to chyba jest anemia. Albo anhedonia...? - Dopiero teraz zauważyłem czwartą kobietę. Leżała na kanapie, w rozciągniętej pidżamie i brudnych kapciach, które przypominały coś pomiędzy żabą a krokodylem. Zerknęła na mnie beznamiętnie, a ja natychmiast rozpoznałem ten typ kobiety. Otóż, ten typ kobiety całe dnie wałęsał się po mieszkaniu albo po Facebooku i zawsze narzekał, że doba jest za krótka, a życie niewystarczająco zabawne.
- Gdybyś się tak nie leniła i skończyła studia, to miałabyś jakiekolwiek pojęcie o chorobach. - Pazernia przerwała liczenie pieniędzy i rzuciła jej pełne wyrzutu spojrzenie. Wykres zaczął szaleć jakby Wall Street opanowała epidemia wścieklizny i nie byłem pewien czy pokazuje skaczącego dolara czy tętno Pazernii. - Wiesz ile mogłybyśmy zarobić, gdybyś otworzyła prywatną praktykę?
- Wiem, wiem, mówiłaś to już tyle razy, że nawet cierpiąc z powodu ostrych zaników pamięci, miałabym to w małym palcu. - Mina dziewczyny wyrażała śmiertelne znudzenie.
- Mogłybyśmy się wreszcie stąd wyprowadzić.
- Mogłybyśmy się wreszcie stąd wyprowadzić, gdybyś podzieliła się z nami forsą.
- Miałabym za ciebie założyć? Wiedząc, że zawalasz studia??
- Och, jesteś taka okropna! - Lena krzyknęła i skuliła się na łóżku. - Wiesz, że nie mogłam studiować. Miałam kryzys.
- Kryzys? Jaki do cholery, kryzys, Lena?! - Nagle do pokoju wparowała ubrana na czarno dziewczyna. Była wściekła, więc na wszelki wypadek zrobiłem krok w tył i udałem, że jestem jednym z przedmiotów zaśmiecających pomieszczenie. - Ty jesteś leń patentowany! Obibok i nierób do kwadratu! Nie wiem co ty sobie myślałaś! Że studia to dobra zabawa? Całonocne imprezy? Bycie dorosłym, ale tak nie do końca??
- No cóż… - Lena posłała jej niewinne spojrzenie.
- Nie, proszę, ja zaraz oszaleję! - Wkurzona dziewczyna zrobiła gwałtowny obrót, dzięki czemu mogłem zobaczyć ciągnący się od lewego nadgarstka aż po sam łokieć tatuaż Fuck the system.
- Furianka, ty się lepiej napij melisy, dobrze? - Lubieżka znacząco chrząknęła. - Mamy gościa, nie widzisz?
W tej chwili Furianka zatrzymała się wpół kroku i zerknęła w moją stronę. Pod wpływem jej spojrzenia, skuliłem się w sobie. Zabije mnie, jak nic. Ale wcześniej wyliczy wszystkie moje wady, zaczynając od tej, że podszywałem się pod stojak w jej zagraconym mieszkaniu.
- A co ty tu robisz, pajacu? - zapytała po chwili, niebezpiecznie zmniejszając dzielącą nas odległość.
- No cóż… - odparłem dyplomatycznie. - Prawdę mówiąc nie wiem jak się tu znalazłem. To znaczy do pewnego momentu nie wiem, bo później Łakomcja zaprosiła mnie na pizzę, a Lubieżka zdecydowała odgrywać rolę mojego psychoterapeuty. To wszystko.
- Aha. - Furianka zmrużyła oczy.
Chyba nie do końca mi wierzyła. Ja sam nie byłem w stanie uwierzyć w to co się stało w przeciągu ostatnich kilku godzin. Bałem się, że wizyta w tym mieszkaniu to rodzaj kary, którą ponosiłem za niewyparzony język, pracoholizm i parę innych, znacznie poważniejszych wykroczeń przeciwko przyzwoitości.
C.d.n