NIGDY SIĘ CIEBIE NIE WYRZEKNĘ... Cz. 1
Tekst: Agnieszka Krizel
"bo w życiu miłość jest najważniejsza
a ta matki... jedyna i najszczersza"
Agnieszka Krizel
Grażyna spojrzała na zegarek. Godziny biegły jedna za drugą. Coraz bliżej wyjątkowej uroczystości, której była główną bohaterką. Co i rusz dopadały ją wątpliwości. Jeszcze do końca nie jest przekonana decyzji, jaką podjęła pod wpływem nacisków przyjaciółek, bliskich i znajomych. Jak to? W jej wieku wychodzić za mąż? Owszem, kochała Andrzeja. To akurat nie podlegało żadnym dyskusjom. Ale chciała znać przede wszystkim zdanie i opinię swojego jedynego dziecka, syna Aleksandra.
- Grażynko, wszystko w porządku? - Andrzej zapukał delikatnie w drzwi sypialni.
- Tak, tak. W jak najlepszym - odpowiedziała szybko.
Właśnie, że nie! - chciała wykrzyczeć. Dlaczego Olek wyjechał tak nagle? Te kilka lat nieustannych pytań i poszukiwań wracało jak bumerang. Chyba zgłupiałam do reszty - znowu wątpliwości. - Ja tu, a on nie wiadomo gdzie.
Odłożyła pędzel, którym nakładała niewielką ilość pudru na twarz. Zerknęła na wiszącą na wieszaku sukienkę. Serce jej przyspieszyło. Ten dzień ma być jednym z najpiękniejszych. Czy aby dobrze robi? Tuż przed pięćdziesiątką wychodzić znowu za mąż?
***
Grażyna należała do kobiet, które nie miały w życiu łatwo. Rodziców nie miała i nie znała. Wychowywała się w domu dziecka, przyszłego męża poznała na przysłowiowym gigancie, kiedy z koleżanką zapragnęły poznawać świat uciekając którejś nocy z placówki. Marek był artystą. Malował obrazy. Uważał się za wielkiego guru. Po nocy u jednej z jego koleżanek, zapragnęli resztę życia spędzić razem. Ona miała siedemnaście lat, on dwadzieścia pięć. Imponował jej urodą, szarmanckim uśmiechem i tekstami rodem z tanich romansów. Zamieszkali u matki Marka. Kobieta wychowywała syna sama pracując w zakładzie pracy chronionej przy produkcji czekolady. Mieszkali tak we trójkę na pięćdziesięciu metrach kwadratowych, w dwóch pokojach. Kiedy Grażyna zaszła w ciążę, Marek w tym czasie nigdzie nie pracował. Nikt też nie zamawiał u niego żadnych obrazów. Było ciężko. Mężczyzna frustracje topił w wódce przy akompaniamencie podchmielonych kumplów od kieliszka. Z czasem agresywnie reagował na prośby Grażyny, by zaczął rozglądać się za normalną pracą zarobkową. Kiedy była w szóstym miesiącu ciąży, akurat skończyła osiemnaście lat i wzięli ślub cywilny.
Doskonale pamięta ten dzień. Był ciepły czerwiec. Ona w skromnej kremowej sukience długiej do kostek i jego poczucie władczości nad świeżo poślubioną żoną, którą siłą wziął w nocy, notabene poślubnej. Nie pomagały prośby, że nie ma ochoty. Stosunek zamiast należeć do przyjemnych sprawił tylko potworny ból. Przez dwa dni po tym wydarzeniu lekko krwawiła. Lekarz podczas najbliższej kontroli jednak uspokoił ją, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Oczywiście lekarzowi niczego nie powiedziała.
Gehenna zaczęła się, gdy mały Olek miał pięć lat, a teściowa Grażyny zmarła. Awantury, bicie, groźby były na porządku dziennym. Marek w tym czasie zrobił się bardzo impulsywny i drażliwy, szybko wpadał w szał, w nerwach często krzyczał, że jest artystą, który potrzebuje natchnienia. W tym celu też wybierał się do pobliskiego baru i z kolesiami od kieliszka chlał na umór, do nieprzytomności. Spitego przyprowadzali pod drzwi mieszkania. Grażyna pracowała w tym czasie w jednym z osiedlowych sklepów. Synka zaprowadzała codziennie do przedszkola, ale gdy jej dyżur wypadał w nocy chłopcem zajmowała się starsza sąsiadka, pani Genia, samotna kobieta. Kładła go u siebie spać, by malec mógł wstać rano wypoczęty. Szala goryczy przelała się, gdy Marek zaczął ćpać. Mieszkanie zaczęli odwiedzać dziwni ludzie. Łysi, z szerokimi karkami. Nieprędko kobieta zorientowała się, jak daleko zaszły sprawy. Ale owo popołudnie zapamięta do końca życia.
Duszny i gorący sierpień. Wróciła z pracy po dziesięciu godzinach stania przy kasie. Zmęczona, z siatkami zakupów, wchodząc usłyszała piski i płacz synka. Zamroczony Marek gonił chłopca po mieszkaniu z nożem w dłoni. Malec zapłakany i zasmarkany uciekał, próbując skryć się pod stołem w pokoju.
- Ty mały kur... czaku! Choo...oodź! Będzie pyszsznaa kolaacja! Ur... ższ... nę ci łepek, uppp... ie...ke i zzzjjeemm!
Grażynie serce zamarło. Rzuciła siatki, złapała to co miała pod ręką. Drewnianą deską kuchenną uderzała na oślep męża. Upadł mieląc w ustach stek przekleństw. Nawet się nie bronił, nie spodziewał ciosów. Złapała malca pod rękę i wybiegła. U sąsiadki zadzwoniła na policję. Noc i przyszły miesiąc spędziła w pogotowiu dla kobiet. Pracowała, ale w tym czasie poszukała i wynajęła mieszkanie. Po dwóch latach rozwiodła się. Nie było łatwo, bo mąż starał się za wszelką cenę udowodnić przed sądem, że to ona go zostawiła samego na pastwę losu, bez słowa wyjaśnienia, na dodatek z długami, które pozaciągała w parabankach. Koniecznie chciał zrobić z siebie ofiarę. Szczytem bezczelności było zaskarżenie Grażyny o alimenty dla siebie i swojej nowej muzy, młodej, pięknej dziewczyny dumnie paradującej w obcisłej sukience mini i wielkim brzuchem świadczącym o rychłym rozwiązaniu.
Sąd jednak nie dał wiary pomówieniom Marka zasądzając alimenty dla Olka oraz korzystne rozwiązanie małżeństwa z orzeczeniem winy mężczyzny.
C.d.n.