WIZYTA W MIESZKANIU NUMER SIEDEM. Cz.2 - Anna Gratkowska
styczeń 23, 2020 o godzinie 11:56 ,
Brak komentarzy
Tekst: Anna Gratkowska.
Jak przez mgłę zacząłem kojarzyć fakty. Miałem jechać do Małgorzaty, bolała mnie głowa, wziąłem proszka, później drugiego… Potem coś musiało się stać. Nadal nie wiedziałem jak się tu znalazłem.
- Czy ja… umarłem? - zapytałem po cichu.
Wszystkie kobiety natychmiast zwróciły się w moją stronę. W tej jednej, jedynej chwili patrzyły na mnie tak samo. Jak na skończonego kretyna.
- Oszalałeś? - Kolejna dziewczyna wynurzyła się z pomieszczenia, które jak przypuszczałem było kuchnią. Miała na sobie brązowy garnitur, fryzurę na boba i ogromnego żółtego tulipana wpiętego w klapę marynarki. Ponadto mierzyła chyba ze dwa metry wzrostu i z powodzeniem mogłaby grać w NBA.
- Zazdranna jestem. - Podała mi rękę na powitanie. Miała mocny uścisk dłoni i szeroki uśmiech, który upodabniał ją do klauna. Była szóstą kobietą w tym pokoju. One wszystkie wpatrywały się we mnie z zainteresowaniem, jakbym co najmniej przybył z innej planety albo był jedynym facetem, który kiedykolwiek pojawił się w progach tego mieszkania. Zresztą, może tak właśnie było. Wolałem nie wiedzieć.
- Zazdranna zaraz wszystko z ciebie wyciągnie. - Pazernia rozśmiała się, nie przestając liczyć kupek dolarów. - Ona lubi wszystko wiedzieć i wszystkich kontrolować.
Na potwierdzenie jej słów Zazdranna zbliżyła się do mnie i zapytała modulowanym głosem:
- Kim jest Małgorzata? Czy to…? - Zrobiła wymowną pauzę, jakby to była wyłącznie gra w kalambury.
Nerwowo przełknąłem ślinę. No to teraz się zacznie.
- To jest moja… kochanka.
Ku mojemu zdziwieniu żadna z nich nie wysłała mnie do piekła. Co więcej: Lubieżka z radości aż klasnęła w dłonie i posłała dwuznaczny uśmiech.
- W takim razie musisz nam koniecznie opowiedzieć jak do tego doszło, jak zaczęliście się spotykać. - Delikatnie, ale stanowczo pociągnęła mnie w stronę kanapy. - Siadaj i opowiadaj. - Umościła się tuż obok, nie przestając posyłać mi uśmiechów uwielbienia. Po drugiej stronie leniwa Lena napisała na Facebooku #interesującaopowieść#interesującymężczyzna. Wkurzona Furianka nadal przechadzała się po pokoju, a Pazernia liczyła swoje pieniądze, uważnie słuchając rozmowy. Za to Zazdranna stanęła naprzeciw mnie i obrzuciła nieufnym spojrzeniem.
- Opowiadaj - powiedziała tonem zaprawionego w rozkazach kaprala. - Wszystko, daty, miejsca, nazwiska. I pamiętaj, że chronologia ma większe znaczenie niż myślisz. Ja i tak to potem sprawdzę!
- To w takim razie ja zaparzę herbatę. - Łakomcja popędziła do kuchni z prędkością na jaką pozwalały jej grubiutkie nóżki.
- Tylko nie wyjadaj ciastek! - Furianka wrzasnęła na nią w ostatniej chwili. - One są moje, słyszysz??
- Ja niczego nie podkradam. - Łakomcja zaczerwieniła się po same uszy.
- Ależ oczywiście, że podkradasz! - Furianka wrzasnęła z mocą. - Kto inny w tym domu wyjada ciastka bez zostawiania okruchów??
- Furianka, idź, wyżyj się na worku treningowym. - Zazdranna wskazała palcem drugi pokój. - A ty opowiadaj. Czekamy.
Pięć par oczu natychmiast zwróciło się w moją stronę. Od czego mogłem zacząć? Od Łucji, mojej żony czy od Małgorzaty, której niespodziewane pojawienie się w szpitalu wywróciło moje życie do góry nogami?
- Zacznij od miłości. - Nieoczekiwanie przyszła mi z pomocą Lubieżka. - Tak będzie najprościej.
Kiwnąłem głową na potwierdzenie.
- Moja żona ma na imię Łucja i nawet nie wiem, kiedy z najbliższej mi osoby stała się kimś zupełnie obcym…
W tym momencie w drzwiach kuchni stanęła siódma kobieta. Była inna niż pozostałe. Miała na sobie czarną, dopasowaną garsonkę, ciemne włosy spięła w kok, a usta musnęła czerwoną szminką. Bez słowa wyciągnęła zapalniczkę i zapaliła papierosa. Smużka dymu uniosła się ku górze, kobieta uśmiechnęła się kpiąco. Przypominała niegdysiejszą ikonę kina, która potrafi uwodzić spojrzeniem i doprowadzać mężczyzn do szaleństwa.
Jeżeli kiedykolwiek jakimś dziwnym zrządzeniem losu miałbym się umówić z którąś z tych kobiet, to tylko z czarną damą, która z taką nonszalancją opierała się o framugę drzwi.
- No tak, wiedziałam, że gwiazda prędzej czy później się pojawi. - Lena ciężko westchnęła.- Oczywiście jak zawsze w najlepszym momencie.
- Pychenia, czy już puściłaś z dymem wszystkie wyobrażenia na swój temat? - Furianka nerwowo zabębniła palcami po moim kolanie. - Skończ już to przedstawienie i siadaj do cholery!
W odpowiedzi Pychenia przewróciła oczami i zajęła miejsce przy stole naprzeciw Pazernii.
- Kontynuuj. - Zwróciła się do mnie, zakładając nogę na nogę. - To może być nawet ciekawe.
Kolejny raz przełknąłem ślinę, będąc pod ogromnym wrażeniem jej osoby. Była… doskonała. Miałem ochotę do niej podejść i zapytać czy chciałaby ze mną spędzić popołudnie. Odwróciłem jednak wzrok i zapatrzyłem się na wiszący na ścianie obraz. Z moich ust popłynęła opowieść:
- Kiedyś z Łucją tworzyliśmy idealną parę. Mieliśmy podobne poczucie humoru i podobne plany na przyszłość. Chcieliśmy wziąć psa ze schroniska, przebiec maraton, a za kilka lat wyruszyć w długą podróż po Azji. Uwielbiałem z nią rozmawiać. Łucja zdradzała mi sekrety swoich przyjaciółek, ja zanudzałem ją opowieściami o najgorszych pacjentach. Ale potem zmieniłem pracę. A może to praca zmieniła mnie? Stałem się marzycielem. Chciałem mieć dom z ogrodem, zwiedzać świat, ale do tego potrzebowałem pieniędzy. - W tym momencie zerknąłem na Pazernię, która z czułością wpatrywała się w największą kupkę dolarów. - I Łucja też chciała żyć na poziomie. Ale nie rozumiała, że dodatkowe pieniądze to dodatkowa praca. Zajęte weekendy. Późne powroty do domu. W pewnej chwili moja wiecznie naburmuszona żona zaczęła podejrzewać, że kogoś mam…
W tym momencie Zazdranna przechyliła nieznacznie głowę. Tę informację na pewno zapisała na swoim twardym dysku.
- Początkowo żartowałem, że zdradzam ją tylko z pracą. Zresztą, kochałem swoją pracę. Od dziecka chciałem być lekarzem, leczyłem lalki siostry, na medycynę dostałem się za pierwszym razem. Mój zawód to była moja pasja, moje życie, moja misja… A ona miała mi za złe, że chcę być coraz lepszy.
- No właśnie. - Pychenia przerwała mój wywód i spojrzała prosto w oczy. - To są kotku, ambicje. Ciężko pracowałeś, a ona tego nie rozumiała.
- Tak… nie rozumiała - powtórzyłem za Pychenią jak posłuszne dziecko. - Dlatego kłóciliśmy się z Łucją coraz częściej. O byle co. O piętnaście minut spóźnienia. O nieodebrany telefon. Źle odłożoną książkę. A potem spotkałem Małgorzatę. I wreszcie zrozumiałem czym naprawdę jest miłość.
- To wcześniej nie wiedziałeś? - Zazdranna przyglądała mi się uważnie.
- Wiedziałem, ale przy Małgorzacie poczułem się wolny. Wolny. Wiecie co to znaczy? Nie tłamsiła mnie swoimi problemami, nie domagała się deklaracji, nie czepiała o pierdoły. Mogłem być sobą, niepoważnym, romantycznym facetem, a ona i tak patrzyła na mnie tak jakbym był młodym bogiem paradującym w lekarskim fartuchu. Wiecie co mam na myśli?
- Ha! - Lubieżka ponownie klasnęła z radości w ręce. - Nareszcie opowieść, w której nikt nie ma moralnych dylematów! Po prostu “żyli długo i szczęśliwie, dopóki nie stało się to zbyt nudne!” Wspaniale! - Pokazała uniesiony kciuk na znak, że mam jej pełne poparcie.
- Ale oczywiście ty nic nie powiedziałeś żonie…? - Zazdranna położyła mi rękę na ramieniu.
- No nie…
- A Małgorzacie? Czy Małgorzata wie co do niej czujesz?
- Nie… To znaczy jestem prawie pewien, że się domyśla. Jest bardzo inteligentną kobietą, a ja wiele razy dawałem jej odczuć, że nie jest mi obojętna. Ale nigdy nie miałem odwagi, by powiedzieć jej o tym wprost. Bo wtedy musiałbym też powiedzieć Łucji, że z nami koniec. Tyle tylko, że…
Nagle zamilkłem. Coś sobie przypomniałem. Byłem umówiony z Małgorzatą w kafejce. Miałem jej powiedzieć o tym co niej czuję, że jest idealną kobietą, która zadaje wyłącznie właściwe pytania, a nie banalne “Gdzie byłeś? Co robiłeś?” Była naprawdę cudowna, wiedziała, że nie każde właściwie postawione pytanie będzie miało właściwą odpowiedź.
Moje przedłużające się milczenie wywołało lawinę komentarzy siedzących wokół mnie kobiet:
- Z żoną mógłbyś to załatwić raz dwa. Wiesz, wystarczy trochę więcej niż zwykle cynamonu… Albo po prostu kilka ampułek adrenaliny... - Zazdranna spojrzała na mnie wymownie.
- Cynamon? - Łakomcja podniosła głowę znad ciasta, które przyniosła w trakcie mojej opowieści.
- Tak, cynamon. - Furianka prychnęła ze złością. - W nadmiarze może zaszkodzić. Czasem mam ochotę dosypać go tobie do herbaty, tak bardzo mnie wkurzasz podjadaniem ciastek!
- Tylko pamiętaj, że jak już zechcesz wykończyć żonę, to zabezpiecz się finansowo. Intercyzę podpisałeś? - Pazernia nadal przeliczała pieniądze.
- A potem… “żyli długo i namiętnie.” - Lubieżka prowokacyjnie przygryzła usta.
- I nie schrzań tego potem, ok? - Lena łaskawie na mnie zerknęła. - W gruncie rzeczy lenistwo jest bardzo dobre dla związku. Nie będziesz zaskakiwał jej przynoszeniem kwiatów i czekoladek, to i ona nie będzie miała pretensji, jeśli pewnego dnia o tym zapomnisz.
- Wspaniale to wymyśliłeś. - Pychenia uśmiechnęła się najpiękniejszym z możliwych uśmiechów. - Jestem z ciebie dumna!
Przyglądały mi się wszystkie z uwielbieniem, jakbym odwalił dobrą robotę, a nie planował życiowy przewrót z powodu niespodziewanego uczucia. Coś mi tu nie grało. Dlaczego żadna z nich nie solidaryzowała się z Łucją? Przecież nawet jej nie znały! Mnie chyba też nie. Bo nie znały, prawda?
Aż nagle przypomniałem sobie wszystko. Owszem, planowałem spotkać się z Małgorzatą. Chciałem jej powiedzieć, że kocham ją nawet z tymi napompowanymi ustami i nie boję się jej pocałować. Ale wtedy, gdy kończył się mój dyżur, jeden ze znajomym zapytał jak się miewa Łucja.
- Łucja? - powtórzyłem zaskoczony? - Świetnie. Rewelacyjnie. Kiedy wydziera się na mnie z powodu pięciu minut spóźnienia, to wie o tym połowa dzielnicy. Nie sądzę, aby coś jej dolegało poza permanentnym wkurzeniem na męża.
- Czyli nic ci nie powiedziała? - Znajomy bacznie mi się przyglądał.
- O czym?
- Ma pakiet powiększonych węzłów chłonnych w pachwinie. Zleciłem usg i badania krwi, wyniki są niejednoznaczne. Dopiero badanie histopatologiczne może nam powiedzieć coś więcej. To oczywiście nie musi być nowotwór, wiesz o tym doskonale, ale jeżeli to rak…
Przymknąłem oczy, nie słuchałem. Nagle strasznie rozbolała mnie głowa. Jakby ktoś wziął tę kulę nabitą medycznymi pojęciami i z całej siły kopnął, tak aby poleciała w kosmos. Wyszedłem ze szpitala bez słowa pożegnania. Wsiadłem do samochodu, zażyłem dwa proszki, ale moja czaszka nadal przypominała ćmiącą skorupę. Nie wiem jak dojechałem do domu, prawdopodobnie sztab aniołów stróżów czuwał nad moim szczęśliwym powrotem.
Przez całą drogę zastanawiałem się nad słowami przyjaciela. Miałem znajomości, mogłem zagwarantować Łucji najlepsze leczenie i komfortowe warunki rekonwalescencji. Gdyby oczywiście potwierdziła się najgorsza diagnoza. W przeciwnym razie… i tu nie wiedziałem co dalej. Czarna dziura istniała w mojej głowie.
Po półgodzinie stanąłem przed drzwiami swojego domu, przymknąłem oczy i pomyślałem, że z chęcią znalazłbym się gdzie indziej, w miejscu gdzie największym problemem były źle dobrane składniki pizzy.
A potem nastąpiła seria dziwnych wydarzeń, które musiały być efektem stresu, zmęczenia, zażycia zbyt dużej liczby proszków i niewypowiedzianych fantazji. Nawet nie wiem ile czasu zajęła mi wizyta w tamtym mieszkaniu, bo kiedy otworzyłem oczy, to nadal stałem przed drzwiami swojego domu, a sąsiad bacznie mi się przyglądał.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
Wykonałem szybki ruch głową, który miał oznaczać coś w stylu “tak, ale byłoby lepiej gdyby pacjenci nie narzekali, a benzyna była tańsza” i nie czekając na dalsze pytania, wszedłem do środka.
W domu zastałem ciszę. Łucja spała na kanapie przykryta kocem i po raz pierwszy od dłuższego czasu przywitała mnie w taki sposób, w jaki chciałem - milczeniem. Miała bladą twarz, sińce pod oczami, a na sobie znoszony sweter. Przy niej Małgorzata była słowiańską boginią o pełnym kształtach i ustach wypełnionych kwasem hialuronowym.
- Hej, Łucja… - Delikatnie dotknąłem jej ramienia.
Spojrzała na mnie zaspanymi oczyma.
- Tak sobie pomyślałem… Może byśmy polecieli do Azji…? Na dwutygodniowy urlop? Ciągle to odkładaliśmy na później, bo praca, bo zobowiązania, a przecież nie ma ludzi niezastąpionych… Co ty na to?
Niedowierzanie, jakie zobaczyłem w jej oczach uświadomiło mi, że równie dobrze mogłem zaproponować wylot na Księżyc.
- Nie… chyba byśmy się tam pozabijali… - Uśmiechnęła się z lekką kpiną. - Albo zatruli. Albo ktoś by nas okradł. Albo spadł samolot. W najlepszym wypadku kłócilibyśmy się przez dwa tygodnie bez przerwy.
- Chyba nie byłoby aż tak źle? - zapytałem cicho.
- Z moim temperamentem i Twoim niewyparzonym językiem? Gorzej.
Ciężko westchnąłem. W gruncie rzeczy spodziewałem się takiej odpowiedzi.
- To weźmy ze schroniska psa.
- Psa…? - Łucja zerknęła z powątpiewaniem, ale w jej oczach dostrzegłem cień zainteresowania.
- Tak, psa. Najbrzydszego psa jaki mieszka w schronisku. Nazwiemy go Paskuda. Albo nie, lepiej Kryzys. Kryzys, aport! - Rzuciłem niewidzialnemu czworonogowi niewidzialny patyk, aż Łucja lekko się roześmiała.
- Zawsze, ilekroć mnie wkurzysz, będę z nim wychodził pobiegać. I na odwrót: kiedy ja ciebie wkurzę, to ty będziesz go brać na spacery. Pies nie pozwoli nam się pozabijać. Chyba. Na pewno zadba o naszą kondycję.
Tym razem Łucja roześmiała się głośno.
- Pies łagodzi obyczaje?
- Coś w tym rodzaju.
I nagle zobaczyłem w jej oczach błysk. Było to o tyle zaskakujące, że w ostatnim czasie piorunowała mnie wzrokiem modliszki albo zapowiadała, że utopi w łyżce wody. Zapaliła się do tego pomysłu. Ja zresztą też.
Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do schroniska i wybraliśmy psa o imieniu Pimpek. Teraz będziemy szukać najlepszej pizzerii w mieście. Takiej, w której można się umówić na sto dwudziestą ósmą randkę w życiu i nie umrzeć z nudów.
Myślę, że prędzej czy później, na pewno nam się to uda.
Koniec.
Zapraszamy na strony autorki tekstu - Anny Gratkowskiej:
https://lubimyczytac.pl/autor/76243/anna-gratkowska
https://www.facebook.com/GratkowskaAnna/